Potem ujrzałem gwiazdy, najpierw po prawej stronie, potem po lewej, aż utworzył się duży wieniec z dwunastu gwiazd. Następnie w dali ukazała się mała, blada tarcza, która w widoczny sposób powiększała się i pionowo zbliżała do nas. Zabarwiała się na czerwono z pięknymi odcieniami i przesuwała jak strzała tam i z powrotem, jak latarnia wśród szalejącej burzy. Następnie zbliżyła się do brzegu chmur i wydawało się, że spada na ziemię.
Z przerażeniem upadliśmy wszyscy na kolana, wzywając Boga na pomoc. Sądziłem, że nadszedł Sąd Ostateczny i myślałem tylko o tym, by ratować moje dzieci. Wtedy słońce zatrzymało się i zaczęło się obracać wokół swojej osi, niby koło ogniste, najpierw w lewo, potem w prawo, rzucając przy tym wielkie ogniste płomienie na ziemię. Całe niebo zdawało się być zanurzone w czerwonej barwie. Był to widok budzący strach! Potem słońce powróciło znów do ciemnego korytarza, wkrótce jednak wynurzyło się ponownie, chwiejąc się i kołysząc, jak gdyby na niebie szalała jakaś wielka burza. Z wolna czerwień nieba zaczęła znikać, chmury stały się białe jak śnieg i ujrzeliśmy słońce w pięknej promiennej bieli. Wyłoniło się z ciemnego korytarza, poruszało powoli w naszym kierunku, cicho zadrżało i na chwilę zatrzymało się wewnątrz gwiezdnego wieńca. Następnie rozdarło się na dwie części i zobaczyliśmy świetlany krzyż.
Następnie niebo zrobiło się żółte, chmury wydawały się być jak z siarki. Żółte słońce wyłoniło się z ciemnego korytarza i rozkołysało, jakby znowu rozpętała się burza na niebie. Później zbliżyło się do brzegu chmur, miało kształt szybko kręcącego się ognistego koła i wydawało się, że runie na ziemię sypiąc ogromne płomienie siarki. Zjawisko to powtórzyło się kilkakrotnie. Potem ciemna powierzchnia nieba zaczęła się rozjaśniać, gwiazdy zbladły, pokrywa chmur zamknęła się i długo jeszcze na niebie widać było żółtą plamę aż do Lonato, na odległość około 12. kilometrów. Spojrzałem na zegarek, była godzina 16.15. Całe zjawisko trwało zatem około 15 minut.
Byliśmy wszyscy głęboko wstrząśnięci. To był więc ten znak, o którym Matka Boża uprzedziła mnie przez Pierinę. Rozumiałem to bardzo dobrze i wszyscy inni także to rozumieli. Nadejdą burze i powinniśmy pokutować, ponieważ Bóg jest bardzo obrażany. Czerwony kolor ukazał się trzykrotnie, co zapewne oznaczało, że trzeba się więcej modlić, pokutować, wynagradzać. Biały i żółty kolor widoczne były tylko jeden raz.”
Następnie słońce stało się lekko czerwone, a w środku ukazał się wpierw mały niebieski punkt, który potem powiększał się, obracał szybko jak tarcza i wyrzucał na prawo i lewo liczne niebieskie promienie, zakończone niebieskimi kulami. Unosiły się one najpierw w powietrzu i wyraźnie kontrastowały z firmamentem. Nagle zostały jakby uchwycone przez niewidzialną rękę i ułożone w geometryczny znak. Potem opadały powoli na ziemię. Przed mymi oczyma pojawił się właśnie taki znak, wysoki na około 10 metrów. Zacząłem je wszystkie liczyć, ale wkrótce dałem spokój z powodu ich olbrzymiej ilości. Wszystko razem połączyło się potem w różaniec zakończony medalikiem. Spojrzałem na pole, pokryte cienką warstwą śniegu i zobaczyłem na nim wyraźnie cienie znaków spadających z nieba na ziemię. A więc nie był to żaden efekt fantazji czy wyobraźni. Następnie obraz zmienił się. (…)
Strona korzysta z ciasteczek do celów statystycznych oraz w skrzynce intencji
Przeczytaj całość w książce